Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 39.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1077   —

rosną za małe, aby zbudować okręt. Gdyby się to zresztą nawet jeńcom udało, nie mogliby na tak nędznej tratwie przepłynąć przez wzburzone fale.
— Będziemy mieli jednak zbyt wielu świadków. Każdy z naszych ludzi może później zdradzić tajemnicę.
Kapitan spojrzał z politowaniem na sternika i rzekł doń wolno, z naciskiem:
— Nie będziemy mieli żadnych świadków; my dwaj tylko żywi opuścimy statek po powrocie z podróży.
Słowa te były aż nazbyt jasne. Sternika przejął dreszcz. Pomyślał o tem, iż kapitanowi może wpaść do głowy, że i dwóch par oczu za wiele, to też postanowił mieć się na baczności. —
Nad wieczorem pasażerowie przybyli na pokład; zostali przyjęci z wielkiemi honorami. Dano im obfitą kolację, którą spożyli w kajucie kapitana; w trakcie tego zjawił się na statku Landola. Przystąpiono do dzieła natychmiast.
Mrok panował głęboki, a ponadto leżała na wodzie mgła tak gęsta, że o trzy kroki nic widać nie było. Kilku najsilniejszych marynarzy stanęło na przednim pomoście, jeden zaś z pośród załogi zszedł do kajuty. Tu ofuknął go domniemany kapitan, którym był w istocie sternik:
— Czego tu szukasz w kajucie, co?
— Przepraszam, sennor capitano, — rzekł marynarz. — Przybył właśnie w łódce jakiś człowiek, który chce mówić z panem Zorskim.
— Ze mną? — zapytał Zorski. — Któż to taki?
— Powiada, że jest właścicielem mieszkania, w któ-