Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 38.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1070   —

— Zostańcie przy sterze; ja pójdę do kapitana.
— A cóż będzie z chłopcem? Śpi na dole
— Nie możemy go użyć.
— Szkoda, taki był miły z niego brzdąc.
Tak rozstrzygnięto los dwóch egzystencyj ludzkich. Dyrektor zszedł do kajuty. Klucz w zamku nie był obrócony. Otworzył więc drzwi i wszedł. Kapitan spał. Morderca podniósł ze spokojem jego kołdrę i z potworną precyzją wpakował mu ostrze noża w samo serce. Nie wyjmując sztyletu, wyniósł kapitana na pokład.
Po kilku minutach przyniesiono tam również chłopaka okrętowego. Wyciągnięto z pokładu kilka ciężkich kamieni, przymocowano je trupom u nóg, potem wrzucono pomordowanych do morza.
— Przed Cap Lucas będzie krzyżowanie — rzekł dyrektor do swego reżysera i wrócił do kajuty. Tam zaczął studjować dokładnie księgi okrętowe, tabele i wszystkie papiery, które znalazł. Trwało to aż do świtu, poczem wyszedł znowu na pokład. Dmuchnięcie w małą srebrną gwizdawkę zgromadziło wszystkich ludzi.
— Żart się udał, chłopcy, — rzekł przywódca. — No, teraz zaczniecie żyć po królewsku. Tylko chwilowo jeszcze musimy być ostrożni. Wieziemy towar do Guayams. Tam nikt nie zna ani statku, ani załogi. Zatrzymamy więc nazwę „Lady“, wpisaną do ksiąg okrętowych. Jestem kapitanem Wilkers.
Ochrzcił każdego odpowiedniem nazwiskiem i porozdzielał role. —
Śmigły żaglowiec już następnego dnia zawinął do portu Guaymas.