Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 37.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1038   —

— Ale kto mu powie, gdzie my jesteśmy?
— Bóg o to się postara i on. On nas znajdzie, jestem tego pewny.
— A jeżeli jemu samemu przytrafi się nieszczęście?
— Jemu się nie stanie nic złego. Wie, jak bardzo zależy nam, by był zdrów, i dlatego będzie ostrożny. Może właśnie dlatego musimy tak długo czekać. Minęły dopiero dwa dni. Może już niedługo znajdzie nasz ślad. A wtedy dołoży wszelkich starań, by się do nas dostać. Zdaje mi się, jakobym... słuchajcie!
Nasłuchiwali, ale nic nie doszło do ich uszu.
— Co to było?
— Zdawało mi się, że usłyszałem ciche usuwanie się kamieni.
— To było złudzenie, sennor. Do tej głębi nie przedostanie się żaden dźwięk.
Wreszcie na twarzy sternika odmalowało się ogromne zdenerwowanie. Szukał jakiegoś sposobu na wysadzenie w powietrze piramidy, bez narażenia życia osób w niej znajdujących się. Lecz szybko uspokojono go, że poszukiwania jego są nadaremne, gdyż pomoc może przyjść tylko z zewnątrz.
Ale — co to?
Znowu nasłuchiwali, gdyż wszyscy usłyszeli grzmot.
— Tak samo, jak wpierw, tylko nieco mocniej — rzekł Mariano.
— Chyba tu nie jest burza, gdyż tu nie usłyszelibyśmy grzmotów!