Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 36.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1008   —

Wtedy Bawole czoło rzekł:
— Za każde westchnienie Karii zaplaci mi nieprzyjaciel życiem! Gdzie tu jest wejście?
Zorski zwrócił się do przewodnika Meksykanina:
— W którym miejscu zatrzymaliście się?
— Niech pani idzie za mną... Tu było. A tu krzak, obok którego Verdoja wszedł w gąszcze, a tam w kącie widziałem jak zapalono latarkę.
— Dobrze. Jeżeli to wszystko prawda — daruję ci życie.
— Sennor, mówię prawdę.
Zorski zawołał obu naczelników i Grzmiącą Strzałę i wskazał im teren.
Nikt nie ma potrzeby zbliżać się do tej piramidy — rzekł Bawole Czoło. — Verdoja sam najczęściej chodzi tędy i muszą tu być jego ślady.
— Po co czekać do świtu? — zapytał Niedźwiedzie serce.
— Tak jest — przytaknął Grzmiąca strzała. — Moja ukochana nie powinna ani minuty dłużej cierpieć w tym więzieniu. To zbyteczne.
— Pan myśli, że Verdoja sam musi nam wskazać drogę. Więc napadniemy na hacjende?
— Zrozumiałe! Dobrze zbadamy więc naprzód co się dzieje w hacjendzie..
— Po co badać, co się tam dzieje? — rzekł Grzmiąca strzała. — Jedźmy do niej, złapmy tego draba i zabierzmy go ze sobą, niech nam wskaże drogę.
Poczciwy Antoni Helmer, byłby najchętniej