Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 36.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1003   —

— Blade lica boją się jednego czerwonego żołnierza?
— Ba! Nie boimy się stu czerwonych. Kim jesteś? — spytał jeden z dragonów.
— Blade lica nie potrafią rozróżnić u czerwonych mężów barw wojenych?
— Jest was kolosalna ilość plemion i diabeł może sobie zapamiętać te malowidła. Ale jak mi się zdaje jesteś Komanchą.
— Tak jest. A gdzie naczelnik białych.
— Aha, masz na myśli rotmistrza. Czego chcesz od niego?
— Muszę z nim pomówić.
— No, rozumie się, ale zachodzi jeszcze pytanie, czy on z tobą zechce mówić?
— Będzie zadowolony, ujrzawszy przed sobą czerwonego wojownika, — odparł dumnie Komancha.
— Przychodzę, jako poseł sprzymierzonych Komanchów i mam mu dostarczyć ważnych wiadomości.
— A, to co innego! Chodź zaprowadzę cię!
Szedł naprzód, Indianin za nim. Udali się do budynku i tutaj musiał dziki poczekać, nim go za meldowano. Gdy wszedł, rotmistrz siedział z oficerami, wesoło rozmawiając. Kapitan rzucił pogardliwie spojrzenie w stronę Komanchy, a potem zapytał:
— Czego chce czerwonoskóry?
Indianin milczał.
— Czego chcesz, pytam?! powtórzył rotmistrz.