Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 33.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   920   —

skrawka pustyni, a wieczorem będziemy u celu. W ten sposób znikniemy mu z oczu.
— A czy nasze konie wytrzymają tę długą jazdę?
— Z pewnością. Jutro rano będziemy nad jeziorem Muszli, tam napoimy zwierzęta. Pojutrze zaś na ich miejsce dostaniemy na każdym pastwisku świeże i wypoczęte.
— Ba, a obie dziewczyny?
— A, muszą wytrzymać. Zwolnimy naszym więźniom ręce, by się tak bardzo nie męczyli. Na krańcu pustyni zostawimy paru mężczyzn, którzy będą oczekiwać Zorskiego. Skoro go zobaczą, muszą go schwytać, albo otrzyma kulę w łeb. Naprzód!
Zwolniono z więzów ręce pojmanych, tak, że mogli sami kierować swoimi zwierzętami, jednak wszystko było bardzo sprytnie urządzone, i jeńcy, nie mogli się ratować ucieczką. Tak więc jechano galopem w kierunku pustyni Mapini.
Przez prawie cały czas śpieszyli w kierunku zachodnim, dopiero pod wieczór dotarli do jakiegoś małego lasku. Tutaj dali odpocząć zmęczonym koniom, a potem ruszyli dalej w drogę.
Następnego dnia dotarli wreszcie do jeziora Muszli, gdzie zatrzymano się na krótki odpoczynek. Rozkiełznano i napojono konie. Ludzie zaś pokrzepiali się potrawami, które zabrali ze sobą. Jeńcom również się coś nie coś dostało.
Następnego ranka pustynia Mapini była już przebyta. Potem popędzili w stronę wąskiej dolinki, by dać nieco odpocząć koniom. Przypuszcza-