Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 33.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   909   —

środkowo meksykańskie Kordylery. Następnego ranka jechał zachodnim stokiem tegoż pasa gór i dotarł w południe do skraju pustyni Mapini.
Tu miało nastąpić spotkanie z czterema innymi oddziałami. Oczekiwał więc z bijącym sercem wyniku swojej chytrości i przebiegłości.
Już w godzinę po przybyciu ujrzał orszak jeźdźców, śpieszących od strony południa. Było to ośmiu mężczyzn i serce jego zabiło mocniej, gdyż ludzie ci należeli do niego. Okazało się, że były to połączone oddziały, które transportowały, Zorskiego i Mariana.
Przyjął ich z wielką radością.
Obaj pojmani byli związani w nieludzki sposób; wyjęto im tylko kneble, by mogli oddychać.
Około wieczora przybyła ku radości Verdoji ostatnia grupa z Helmerem i Karią. Żaden oddział nie natknął się na nikogo.
Rozbito obóz. Zapłonął ogień, zjawiło się jadło. Nakarmiono pojmanych, rozstawiono straże i udano się na spoczynek.
Verdoja pierwszy objął straż. Postanowił trochę dręczyć pojmanych, którzy nie wypowiedzieli jeszcze ani słowa.
— Ano, chłopcze, jak ci się podoba nasza przejażdżka? — spytał Helmera. — Mam pozdrowienia od kogoś, kto się bardzo wami interesuje.
— Od kogoż to? — zapytał Helmer.
— Od niejakiego Korteja. On jest, zdaje się, waszym bardzo dobrym przyjacielem.
— Niech go djabeł porwie! — zawołał Helmer.