Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 31.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   854   —

— Jak pan słyszy!
— Hm, znane są panu reguły pojedynku, sennor Pardero?
— Czy pan w to wątpi?
— Tak.
— Do diabła! — zaklął porucznik.
— Czy znany jest panu także powód, dla którego uderzyłem kapitana Verdeję?
— Tak — odparł zapytany, głosem drżącym z wściekłości.
— O, w takim razie jest pan godny pogardy, gdyż chce pan sekundować człowiekowi bez czci.
Hiszpan chwycił za pałasz i zawołał:
— Co pan mówi? Ja pana — — —
— Nie — ja pana — — — rzekł Zorski spokojnie, ale spokój ten zwiastował burzę. W oczach jego błyszczały błyskawice. Zwrok ten mógł przestraszyć nawet takiego śmiałka, jakim był Pardero. Zorski mówi! dalej:
— Zdejm pan rękę z szabli, bo ją połamię w pańskich oczach! Teraz już się nie dziwię, że przyjął pan to poselstwo od kapitana, gdyż jesteś pan takim samym drabem jak i on! Pan — — —
— Stój! — krzyknął wściekle Pardero. — Ta obelga krwi wymaga!
Krzyknął chrapliwym głosem ze wściekłości i wyciągnął pałasz. Ale w tej chwili ostra, spiczasta broń znalazła się w ręku Polaka. Hiszpan nie wiedział nawet, jakim sposobem mu ją wyrwano. Zorski zgiął ostrze i rzucił złamane oficerowi pod nogi.
— Tu jest pański kozik! — zawołał śmiejąc