Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 30.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   850   —

— Ale przez to naraża się pan na niebezpieczeństwo!
— Nie obawiam się tego rodzaju wrogów! — rzekł tonem bagatelizującym.
— Powalił go pan na ziemię. Czy nie może z tego wyniknąć jakaś kłótnia?
— Może. Ale proszę się nie troszczyć o mnie. Niech pani zapomni o tym całym incydencie. Nie jest on godny tego, by o nim myśleć i martwić się z jego powodu. Proszę spać spokojnie.
Towarzyszył jej aż do pokoju chorego, a potem udał się do swego, zostawiając drzwi lekko uchylone. Czekał i nadsłuchiwał. Po upływie dłuższego czasu usłyszał lekkie kroki kapitana, schodzącego z góry. Gdy był przekonany, że oficer jest już w swoim pokoju, położył się, by odpocząć.
Emma czuła się bardzo dotknięta zachowaniem Verdoji. Była tak zdenerwowana i wystraszona, że leżąc w hamaku obok łoża chorego narzeczonego, nie mogła usnąć. Nieznośne myśli trwożyły ją. Kapitan Verdoja mógł bardzo łatwo powtórzyć swój atak. Lancetnicy chcieli czas jakiś pozostać w hacjendzie. A czy jeszcze się znajdzie taki dzielny obrońca? Na swego ojca nie mogła liczyć, gdyż był zajęty pilnowaniem żołnierzy.
Wiedziała przy tym, że rola obrońcy w tym wypadku jest połączona z ogromnym niebezpieczeństwem, a Zorski z pewnością będzie musiał odpokutować za swój energiczny krok. Co znaczyło dwóch, albo trzech mężczyzn w porównaniu