Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 30.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   842   —

Zorski zaśmiał się hardo i rzekł:
— A przecież czatuje na mnie, by mnie zastrzelić.
Już dawno zdjął z ramienia swój sztuciec i trzymał go pod pachą. Rotmistrz zląkł się. Skąd Zorski wiedział, że ktoś zagraża jego życiu?
— Żartuje pan, panie Zorski — rzekł jeden z oficerów.
— Udowodnię panu, że mówię prawdę.
Z tymi słowy podniósł sztuciec do góry, wymierzył i wypalił.
Rozległ się straszny krzyk na krawędzi jaru.
Zorski poskoczył w tym kierunku i zniknął za krzakami.
— Co to było?! — zawołał Pardero.
— Zabił człowieka — odparł drugi oficer.
— Straszny człowiek! — wyrzekł rotmistrz.
— Jesteśmy w niebezpieczeństwie, uciekajmy! — szeptał Pardero.
Weszli do wejścia jaru i czekali. Po chwili zagrzmiały na górze jeszcze dwa strzały, potem nastąpiła cisza. Minęło piętnaście minut, nagle coś koło nich zaszeleściło. Przestraszeni chwycili za broń.
— Nie bójcie się, sennores. To ja jestem.
Przed nimi stał Zorski.
— Ale sennor, co to było? — pytał porucznik.
— Strzelałem — odparł, śmiejąc się.
— Wiemy o tym, ale dlaczego?
— To samoobrona, chciano mnie zastrzelić.
— A myśmy niczego nie spostrzegli.
— No, nic dziwnego, nie jesteście ludźmi