Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 29.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   816   —

mówił Kortcjo — to jest warta więcej niż piec milionów.
— Pan fantazjuje.
— Wypowiadam swój trzeźwmy sąd w tej sprawie. Nie mówię też o teraźniejszości, ale o przyszłości. Życzę przecież panu dobrze. I to w szczególności od dzisiaj, gdyż wyrządził mi pan wielką przysługę. Bez pańskiej pomocy rozstrzelano by mnie chyba, dlatego podaruję panu tę ziemię.
Verdoja skoczył z łóżka.
— Co pan mówi?
— To, co pan słyszał. Chcę mu podarować tę piękną i drogą posiadłość.
— Bzdury! Słuchaj, Kortejo, co byś uczynił, gdyby mi tak przyszło do głowy trzymać cię za słowo?
— Dotrzymałbym go!
— Toś ogromnie głupi, mój panie!
— Jednakże wiem, co mówię i czynię.
Verdoja zniecierpliwił się.
— Gadaj pan poważnie i nie pozwalaj sobie stroić ze mnie głupich żartów!
— Mówię poważnie. Chodzi mi o pewną przysługę.
— A więc mów pan. Jestem ogromnie ciekaw, za jaką to przysługę miałbym otrzymać taką gratyfikację.
— Hm, trzeba się mieć trochę na baczności. Znamy się wprawdzie dobrze i mógłbym panu zaufać... Wiem, że posiada pan wielką siłę fizyczną — — —
— Pewnie, ale co to ma wspólnego z tą spra-