Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 29.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   814   —

tek ziemski o powierzchni dwudziestu mil kwadratowych! Porozmawiamy jeszcze o tym. Proszę wejść, oto moje mieszkanie.
Weszli do domu, w którym próżno szukano by właściciela.
Verdoja rozgościł się w najlepszej komnacie. Na stole stały różne potrawy, a już nawet i łóżko było przygotowane.
— Jeść, zdaje się, nie będziemy. W tym łóżku sypiam, pan zaś będzie musiał zadowolić się hamakiem — rzekł Verdoja, po czym usiadł na posłaniu, podał Kortejowi cygaro i zapytał:
— Słyszałem, że hrabia Ferdinando umarł?
— Tak. Teraz Alfonso jest jego następcą, ale obecnie przebywa w Hiszpanii, a ja zawiaduję majątkiem.
— No, winszuję panu! — zaśmiał się cynicznie Verdoja. — Już chyba się pan dobrze zna na tym zawiadywaniu. Czy nie dostałby mi się jaki smaczny kąsek, mój kochany Kortejo?
— Aha, te kopalnie rtęci?
— Naturalnie.
— Hm, pomówimy o tym. Ale powiedz mi pan, co też chce Juarez od hacjendy Vandaqua?
— Szuka zemsty na jej właścicielu, który go zdradził.
— Co?!
— Dużo nie powiem, ale wiem, że jutro o tej porze hacjendero już nie będzie żył. Juarez nie zna przebaczenia, ani łaski. Przy tym zobaczę też i waszą hacjendę del Erina.
— Aha! Jakim sposobem?