Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 29.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   805   —

spostrzegli oddział jeźdźców. Podążali do rozpadliny tygrysa.
Dotarli do lasu i musieli wolno postępować naprzód, gdyż z końmi trudno było inaczej. Przybyli jednak szczęśliwie do wejścia. Znaleźli również ślady, które prowadziły z kotliny na zachód.
Poszli tymi śladami i przekonali się, że prześladowani mieli zamiar udać się do małego miasteczka El Oro.
— Możemy wracać — rzekł Zorski.
— Ludzie ci nie są teraz dla nas niebezpieczni. Dostali nauczkę, którą sobie dobrze zapamiętają.
— Doniosę o wszystkim władzom — rzekł Arbelez.
— Co to panu pomoże?
— Nic, wiem dobrze o tym. Ten, tak piękną naturą obdarzony kraj, jest przecież jednym z najnieszczęśliwszych na ziemi. Kto pragnie zadośćuczynienia, ten musi je sam wykonać... Tak, wracajmy. Nie mamy potrzeby obawiać się teraz napadu. Już teraz dłuższy czas panować będzie spokój.
Wrócili późnym wieczorem do hacjendy del Erino.
Kortejo był rzeczywiście w sąsiedniej hacjendzie. By osiągnąć swój cel, wziął na żołd jedną z włóczących się tutaj band rozbójniczych. Ludzie ci mieli przede wszystkim napaść na Zorskiego i towarzyszy jego, gdy byli w drodze do hacjendy, a gdy się to nie udało, postanowiono napaść na samą hacjendę.
Rozlokowano się tedy niedaleko niej w kotli-