Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 28.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   787   —

— Do hacjendy del Erina.
— Dobrze, jesteście więc tymi, na których czekam. Wczoraj pędziłem w górach za bawołami i znalazłem podejrzane ślady. Poszedłem za nimi i spostrzegłem gromadkę białych, rozmawiających tak głośno, że słyszałem ich rozmowę.
Dowiedziałem się, że chcą pojmać kilku jeźdźców, jadących do hacjendy del Erina. Natychmiast wyruszyłem w drogę, by przestrzec tych ludzi. Jeżeli wy nim jesteście, to dobrze, jeżeli nie, będę tu tak długo leżeć, dopóki nie nadjadą ci, na których czekam.
Zorski podał mu rękę i rzekł:
— Jesteście poczciwym człowiekiem. Dziękuję wam. Wnoszę z waszego opowiadania, że właśnie my jesteśmy tymi oczekiwanymi jeźdźcami. Iłu było tam ludzi?
— Dwunastu.
— Hm, z tyloma sam mógłbym sobie poradzić. Chciałbym porozmawiać trochę z nimi.
Łowca bawołów popatrzył zdumiony na Zorskiego.
— Czy to nie za wiele na jednego człowieka?
— Nie dla mnie. Zresztą, przekonacie się sami.
— A no, zobaczymy — odparł Indianin niedowierzająco, po czym wsiadł na konia i stanął na czele małego oddziału. Siedział całkiem pochylony ku przodowi, jak to było w zwyczaju Indian, by badać wszelkie ślady, a Zorski zrozumiał, że może na nim polegać.
Wieczorem, gdy szukano miejsca na wypoczynek, Indianin okazał się w doborze miejsca tak bie-