Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 27.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   743   —

ku. Szli pod rękę. Byli pełni niewysłowionego szczęścia. Nagle Amy odezwała się:
— Cały czas twej niewoli był dla mnie jednym pasmem lęku o ciebie, mój Alfredzie!
— Nie nazywaj mnie Alfredem, gdyż nazywam się Mariano. Alfred de Lautreville było tylko przybranym imieniem. Wszystko ci powiem. Nie bój się o mnie, nie będzie to uszczerbkiem dla mego zdrowia, jeżeli się przed tobą wyspowiadam.
Usiedli na złomie skały.
— Słyszałaś pewnie nieco od Zorskiego o moim domniemanym pochodzeniu. Jestem ofiarą zbrodni, którą odkryć jest zadaniem mojego życia. Wyrwano mnie z pod opieki moich rodziców, dostałem się do nory zbójców... Tak, moja miłą, siedzisz obok zbójcy. Tak, ty milczysz. Ty mną teraz pogardzasz i tego się właśnie obawiałem...
— Ale przecież tyś temu nie winien, żeś się tam dostał.
— Słusznie, nie jestem winien temu. Mimo to żyłem między brygantami i wychowano mnie w ich duchu. Nie starałem się nawet uwolnić... Ale kapitan miał widocznie inne względem mnie zamiary. Kazał mnie wychować tak, jak tego wymagało moje stanowisko. Jedną rzecz niegodną popełniłem, że w Rodrigandzie nosiłem fałszywe nazwisko.
— Ach, przecież nie mogłeś inaczej, mój Mariano.
Opowiadał jej o wszystkim. I o tym, że Zorski znalazł w nim właściwego dziedzica imienia Rodriganda-Sevilla także.