Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 27.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   757   —

należy tak gwałtownie wybuchać gniewem. Na razie musimy myśleć o rzeczach ważniejszych. Na przykład o doktorze Zorskim.
— Sądzisz, że ten Zorski, który się tu zjawił, jest tym niebezpiecznym człowiekiem?
— Tak.
— W takim razie trzeba tę sprawę zbadać. Przede wszystkim musimy się wystarać i to koniecznie o zaproszenie na zabawę, na której można by spotkać naszego strasznego wroga.
Zorski był przygotowany na to spotkanie. Spodziewał się, że Kortejo zna jego nazwisko, a oprócz tego wiedział, że całe miasto o nim mówi.
Minął tydzień. Lindsay zaprosił Zorskiego na przejażdżkę konno. Wyjechali więc za miasto i pędzili wśród wzgórz.
— Nareszcie mogę spełnić daną obietnicę, panie doktorze. Tam oto grobowiec rodziny Rodrigandów — — — wskazał ręką wspaniałe mauzoleum w koryntyjskim stylu.
— Dziękuję, milordzie.
Wieczorem przed północą trzech mężczyzn, śpieszyło na cmentarz. Noc była ciemna. Przeskoczyli mur. Byli to Zorski, Helmer i Mariano, który czuł się o tyle dobrze, że był w stanie przedsięwziąć tę wycieczkę.
— Proszę się zatrzymać — szepnął Zorski. — Chciałbym się przekonać, czy nikogo tu nie ma.
Zbadał dokładnie cmentarz.
— Teraz chodźmy, ale cichutko.
Koło mauzoleum przeskoczyli przez bramę i