Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 26.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   739   —

słuchaj mnie. Nie jestem tym, za jakiego uchodzę — — —
Położyła mu rączkę na ustach.
— Nie teraz, Alfredzie. Wiem, że jesteś czysty i szlachetny, a więcej nie chcę na razie wiedzieć. Gdy będziesz zdrów, opowiesz mi, kochanie, co ci ciąży na sercu. A teraz dziękujmy Bogu, że cię ocalił.
Siedzieli obok siebie, myśląc o ich szczęściu. A tymczasem marynarze przeładowywali różne przedmioty ze statku korsarskiego na okręt angielski.
Wreszcie wszedł Zorski.
— Przepraszam. Troska o przyjaciela każe mi przeszkodzić wam. Przychodzę jako lekarz i proszę pana porucznika udać się ze mną na pokład. Człowiek, który całymi miesiącami przesiadywał na dnie okrętu, musi dbać o swoje zdrowie.
Poszli na górę.
Tu leżały skrzynie, wory, broń i żywność. Wszystko przenoszono na angielski okręt, a załoga jachtu pomagała.
Teraz, przy jasnym świetle dnia, widziano, jaki straszny wpływ wywarła na Alfredzie niewola. Barwa jego ciała była szara, oczy leżały głęboko w oczodołach.
Zorski zbadał go dokładnie. Oko Amy spoczywało na lekarzu, pełne trwożliwego oczekiwania.
— Dziękujmy Bogu, żeśmy się dzisiaj spotkali, poruczniku. Tydzień później, a nie byłbyś już między żywymi. Ogromne osłabienie. Więc poleca się