Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 25.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   705   —

— U kaduka! — zawołał nadleśniczy i odskoczył przerażony.
— Toż są ci te słowa — te diabelne słowa — oho, spodziewam się — zdaje mi się — hm, do diaska!
— No, co pan myśli? — zapytała Róża.
— A do tysiąca bomb... mociumdzieju! Czy to nie ojciec pani, hrabia Emanuel de Rodriganda, hę?
— Tak jest, odrzekła.
— Hola! Hurra. Do tysiąca beczek, turgonów... Hrabia u nas! Ludwik, Robert, Henryk, Waluś — a gdzieście tam oberwańcy? A nie przylecisz mi który tam, mociumdzieju, aby mi jego wielmożność wynieść z powozu, a, wy darmozjady!
Zawołani strzelcy zjawili się i pomogli choremu wydostać się z powozu i zaprowadzić do pokoju. Rotmistrz nie mógł stłumić swej olbrzymiej ciekawości i zapytał:
— Panie baronie, w jaki sposób zetknął się pan z hrabią?
Zapytany opowiedział o wszystkim w skróceniu, nie nazwał syna rotmistrza po imieniu, mówił tylko ogólnie o przyjacielu doktora Zorskiego.
— A do kaduka, co za szczęśliwe spotkanie. Gdyby nie ten przyjaciel doktora, nie byłoby hrabiego między nami.
— Naturalnie. A oprócz tego nie mielibyśmy jeszcze jednej bardziej miłej rzeczy, o której się pan wnet dowie.
— Jakiej rzeczy?