Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 20.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   551   —

szę ich ubiec. Bawole Czoło był ranny. Może mu to będzie w drodze przeszkadzało, mam więc szanse wyprzedzenia ich.
Udał się do miejsca, gdzie mieli na niego czekać Komanchowie, lecz zastał tylko ich zwłoki i martwe konie. Pośpieszył więc do Vera Cruz, by się zaopatrzyć w dobrego konia. Otrzymawszy świetnego rumaka, z nadzwyczajną szybkością pędził do Meksyku.
Obawiał się ciągłe, że na drodze znowu spotka groźnych Indian. Obawy jego jednak były płonne, gdyż obaj wodzowie pojechali w inną stronę.
Mizteka czuł się bardzo osłabiony wskutek odniesionej rany. Przez dwa dni Niedźwiedzie Serce o kładał ziołami ranę Bawolego Czoła. Tak więc Indianie przybyli do Meksyku w dwa dni po Korteju.
Alfonso oczekiwał Korteja z wielką niecierpliwością. Skoro go zobaczył pędzącego na koniu, kazał go natychmiast przywołać. Gdy Kortejo opowiedział mu całe zdarzenie, Alfonso nie posiadał się z radości.
— To właśnie dobrze. Nie mamy świadków naszego czynu. Wszystkich Komanchów powystrzelano.
— A teraz, gdy zemścili się na Komanchach, przyjdzie kolej na ciebie.
— Trzeba im więc jak najrychlej ustąpić z drogi, gdyż wśród takich ludzi nie jest się bezpiecznym.
— Musisz jechać do Hiszpanii. Koniecznie. Otrzymałem nawet od „ojca“ list.