Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 20.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   555   —

ment. O, wy roztropni mężczyźni! Ojcze, chciałeś zniszczyć testament, nie myśląc o tym, jak wspaniałą broń mamy przeciwko temu, tak zwanemu hrabiemu de Rodriganda.
— Ona łże! — zawołał Alfonso.
— Mówię prawdę. Testament jest w mojej kieszeni.
Oczy Alfonsa zabłyszczały.
— Popatrz!
Z tymi słowy sięgnęła do obydwu kieszeni. W jej lewej ręce ujrzał dokument, sięgnął więc, by go jej wyrwać. Ale biedny Alfonso nie spostrzegł sztyletu, który wyciągnęła z prawej kieszeni. Zwróciła stal ku niemu, odskoczył więc przerażony.
— O, nie! nic ci złego nie zrobię — zaśmiała się — ale mi tego nie weźmiesz za złe, jeżeli bronię swej własności. Testament ten dostanie się w ręce inspektora, przysięgam na wszystkich świętych, jeżeli się ze mną jeszcze przed wyjazdem nie zaręczysz.
— To bezwstydnie!
— A czy to nie bezwstydnie nazywać mnie starą, brzydką i zbrodniczą? Posunę się jeszcze dalej, a ojciec mój mi w tym dopomoże!
— Z pewnością — odrzekł Kortejo. — Testament to broń nasza. Przysłano cię nam jako małe hrabiątko de Rodriganda, a ja nie wiedziałem, że ty nim nie byłeś. Popalę wszystkie listy, jakie są w moich rękach, a wtedy zobaczymy, jaką bronią przeciwko nam wystąpisz.
— Łotry! — zawołał Alfonso.