Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 20.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   553   —

lez, kiedy nas zobaczy.
— Strasznie się ostatnio rozzuchwalił i powiedział mi nawet, że jestem tylko jego gościem, a nie panem, gdyż wziął w dzierżawę hacjendę na całe życie. A przecież ja o tym nic nie wiem, gdyż don Ferdinando nigdy nie określił mi dokładnie umowy, zawartej z hacjendro. Wyruszam natychmiast.
Teraz rzucił nań Kortejo ostre, badawcze spojrzenie i zapytał:
— No, a jakże stoi sprawa z Józefą? Pogodziliście się?
— Co? Czyśmy się kiedyś powaśnili? A zresztą zanim wyjadę, pożegnam się z wami, teraz chcę zostać sam.
— Dobrze więc, idę do Józefy, bom jeszcze z nią ani słowa nie zamienił, odkąd przyjechałem.
Poszedł do córki. Ucieszyła się jego szczęśliwym powrotem, ale była w złym humorze.
— Widziałam ,jak przyjechałeś, domyśliłam się, że byłeś u Alfonsa, czy mówił coś o mnie?
— Mimochodem tylko. Odjeżdża do Rodriganda. Mówił, że się pożegna.
— Nie wierzę mu. Muszę zaraz udać się do niego. Zmuszę go, zmuszę!
Poszli do apartamentów Alfonsa. Bardzo mu było niemiłe to spotkanie, zwłaszcza, że był zajęty pakowaniem swych rzeczy.
— Odjeżdżasz, Alfonso, a czy pomyślałeś o tym, co ci mówiłam przed odjazdem ojca do Vera Cruz?
— Jak? Niczego sobie nie przypominam.