Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 18.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   502   —

— Komanchowie są mądrzy, więc pocóż te przygotowania?
— Święta Madono! Mamy się oddać na rzeź i nie bronić się?
— Będziemy się bronić. Komanchowie wyślą szpiegów, by nas podpatrzeć. Jeżeli chcemy ich odeprzeć, nie śmiemy zdradzić, że wiemy o ich zamiarach. Musimy przygotować się cichaczem. Ilu mężczyzn macie?
— Czterdziestu.
— To wystarczy. Ma każdy strzelbę?
— Mają wszyscy, prochu jest dosyć, a nawet mamy cztery armaty.
— A skąd je macie? >
— Zrobił je kowal, gdy ciebie tu nie było.
— Będziemy więc strzelać szkłem, gwoździami, ostrym żelazem, to wywrze pożądany skutek. Potrzebujemy też więcej ognia, gdyż napadną nas w nocy. Naturalnie, wszystko ukryte być musi w głębokim cieniu. Dopiero z ich nadejściem zapalimy ognie i oświecimy całą okolicę, byśmy mogli dobrze celować. Rozniecimy ogień na płaskim dachu domu. Tak. Na wszystkich czterech rogach ustawimy wielkie stosy, polane olejem. To wystarczy. Na każdym rogu domu usypiemy małe szańczyki i ustawimy za nimi armaty. Trzeba je tak rozdzielić, by prażyły wroga krzyżowym ogniem. Podczas dnia nie śmiemy się zdradzać, wszystko musi pójść zwykłym trybem. Ach!
Wydał ten okrzyk, bo właśnie przyjechał galopem jakiś jeździec. Był to Apacha.