Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 16.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   458   —

usłyszano komendę „ognia“. Strzały zażegnały tymczasowe niebezpieczeństwo.
Wiedzieli jednak, że Komanchowie szpiegują, ich, bo chcą wiedzieć, gdzie się wreszcie zatrzymają.
— Przybędą do folwarku, by na niego napaść — rzekł Helmer.
— O, folwark jest silny, to mała twierdza — rzekł jeden z ludzi.
— Tak, lecz cóż to pomoże, gdy napadną znienacka?
— Więc będziemy czuwali.
— A pan, Antonio, razem z nami.
— Muszę się dowiedzieć, co Niedźwiedzie Serce na to powie, on nade wszystko lubi wolność, i w budynku nie może żyć.
— A przy boku Karii, która, jak widzę, mu się podoba.
— Tak, ale nie znajdzie wzajemności, bo ona kocha hrabiego.
— On jest tak dumny, że nie będzie żebrać o miłość.
Był już wieczór. Wszyscy zeskoczyli z koni i zaczęto zajmować się przygotowaniem noclegu.
Helmer sporządził namiot dla Emmy, to samo uczynił Apacha dla Indianki. Było to wyróżnienie nielada, gdyż żaden Indianin nie przykładał ręki do roboty, którą dziewczyna sama robić może.
Wszyscy, prócz straży, udali się na spoczynek.
Noc przeszła spokojnie.
Cały dzień nie ukazywali się Komanchowie i przed wieczorem szczęśliwie przybyli do folwarku.