Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 15.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   419   —

liłem się przyjść do pani po raz pierwszy, odkąd mieszkamy w tym samym domu?
— Jesteśmy przecież rodakami — rzekła.
— Tak, to znaczy bardzo wiele, ale i bardzo mało.
Wirska wskazała na krzesło, stojące daleko od sofy.
— Czemu się pani mnie boi i każe mi usiąść tak daleko od siebie? Jesteśmy przecież jedynymi przedstawicielami narodu polskiego w Saragossie, mieszkamy pod jednym dachem, a jesteśmy dla siebie tak obcy, jakby nas nic nie łączyło.
Wyciągnęła do niego rączkę i prosiła o przebaczenie.
— Nie miałam wcale złego zamiaru, usiądź, proszę, bliżej.
— Nie chcę prosić pani o jałmużnę. Nie obraziłem pani nigdy i nie sprawiłem pani zmartwienia, a mimo to unika mię pani. Mogę tylko przypuszczać, że czuje pani do mnie jakąś odrazę, ja jednak muszę pani powiedzieć kilka szczerych słów.
— Proszę, niech pan powie — rzekła stłumionym głosem.
Milczał przez chwilę, potem zwrócił swój wzrok w inną stronę.
Panna Wirska była piękna. W każdym jej ruchu przebijał się uroczy wdzięk niewieści.
— Jestem synem ubóstwa — rzekł wreszcie Zorski. — Stanowisko, które obecnie zajmuję, jest bardzo skromne, a tym, czym jestem, stałem się dzięki własnej pracy, żyjąc wśród największego