Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 14.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   379   —

— Hm, zaczynam rzeczywiście obawiać się ciebie, no, a jeżeli wypuszczę ich, nic mi nie zrobisz?
— O, przeciwnie, podziękuję ci ładnie.
— A, to pięknie z twojej strony. Ponieważ z ciebie jest taki dzielny chłopak, spełnię twoje życzenie i uwolnię ich.
Słysząc te słowa, schował Robert swój rewolwer do kieszeni, przy czym zauważył:
— Wiedziałem, że się mię zlękną. Ludwik może mówić, że głupstwem jest wybrać się do miasta i chcieć zastrzelić prokuratora.
— A to osioł z niego.
— Naturalnie!
— Ale tym uwięzionym nie powodzi się tak źle w ich więzieniu, jak myślisz — odezwał się prokurator z uśmiechem. — Bardzo chwalą moje więzienie i są z niego zupełnie zadowoleni. Chodź, to ci je pokażę.
Poprowadził go do gabinetu. Obaj panowie zrobili zdziwione miny, gdy go niespodzianie zobaczyli, a Robertowi jakoś głupio się zrobiło, gdy ich ujrzał przy winie i cygarach.
— Do stu piorunów, czego ty tu chcesz, Robercie?
— Przyszedłem was uwolnić.
— Czyś zwariował?
— Zmusiłem pana prokuratora, by was natychmiast uwolnił z więzienia.
Kapitan podskoczył z fotelu przestraszony i prosił prokuratora, by mu wszystko opowiedział.
— Tyś zwariował, łajdaku! Przecież nas nie uwięziono! Co za nieszczęście mogłoby wyniknąć