Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 14.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   395   —

— Nie, on żyje. Teraz jednak już nie mów, Ho się znowu rozchorujesz.
W tej chwili zadźwięczały pojedyncze trąbki myśliwskie z podwórza, potem zabrzmiał chorał na cztery głosy.
— Co to? — pytała Róża z rozjaśnionym obliczem.
— To jest piosenka, którą kazał zagrać nasz przyjaciel na twoją cześć. Byłem właśnie u niego i powiedziałem mu, żeś wyzdrowiała.
— Podziękuj mu za mnie, dopóki sama z nim pomówię. Ale, mój Karlosie, mam jedną prośbę do ciebie.
— Mów śmiało, moje życie.
— Jestem troszkę głodna.
— Doskonale, zaraz przyjdzie tu Elwira.
— O, rada bym bardzo ją widzieć! Ale mamcia niech też zaraz wróci.
Napisał parę słów na karteczce, którą matka zaniosła do kuchni. Po drodze spotkał ją nadleśniczy. Zatrzymał ją za rękę i zapytał:
— Czy to prawda, że ona już jest zdrowa?
— Bogu dzięki, już zdrowa.
— Holla! Mociumdzieju, hurra! Słyszała mój chorał?
— Słyszała.
— I cieszyła się? To moja ulubiona pieśń. Nie miałem nic innego. A dokąd pani leci?
— Do kuchni. Pan doktór mi coś napisał, co ma spożyć chora.
Wziął kartkę z jej ręki i czytał.
— Co? Czysty rosół z grysikiem! Trochę su-