Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 13.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   361   —

pojechałem z nią i z dwoma wiernymi towarzyszami do Poznania, gdzie zostawiłem ich w hotelu, a sam udałem się w dalszą podróż, chcąc przede wszystkim odwiedzić matkę i siostrę.
— Więc oni są w Poznaniu? — zapytał kapitan, głęboko wzruszony tym opowiadaniem. — Dlaczego właśnie w Poznaniu? Czyż ja może nie mam serca, he? Czy nie ma dosyć pokojów i chleba dla takich ludzi? Jeżeli pan zaraz tam nie pojedzie i nie przywiezie ich do Zalesia, to natychmiast tam pojadę i odbiorę panu tę milionową hrabiankę. Może mi pan wierzyć! Czy ma pan bagaż ze sobą?
— Mam.
— Czy zmieści się na jednym wozie?
— Zdaje się, ze tak.
— Kapitan otworzył okno i krzyknął przez nie na podwórko.
— Henryku, zaprząż natychmiast dwie bryczki i jeden wóz drabiniasty. Za kwadrans wyruszyć trzeba do Poznania.
— Ależ panie kapitanie — rzekł Zorski — muszę serdecznie —
— Gadanina! — przerwał mu. — Jestem panem tego domu. Krótko i węzłowato: czy zdecydował się pan już, dokąd zawieźć hrabiankę?
— Nie.
— Czy dom nadleśniczego jest odpowiedni?, O tym przecież wątpić nie można; sądzę tylko —
— Tak, cóż pan sądzi?
— Że to zanadto uciążliwe będzie dla pa —