Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 12.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   336   —

dzie tam później. Czy mogę mu towarzyszyć?
— Możesz, bo Ludwik będzie uważał na ciebie.
Malec wyprostował się, przybrał zadąsaną minę i rzucił dumnie głową:
— O, ja właściwie Ludwika nie potrzebuję. Takiego lisa sam potrafię zastrzelić.
To mówiąc, wszedł do domu, powrócił jednak zaraz ze strzelbą, przewieszoną przez ramię. Była to strzelba z podwójną lufą, którą nadleśniczy umyślnie dla chłopca sprowadził jako podarunek na urodziny. Robert rozwinięty był nadzwyczaj umysłowo i fizycznie, pomimo, że liczył dopiero pięć lat i kapitan cieszył się bardzo, widząc, że maleć coraz lepiej się wprawiał w używaniu broni. Był on strzelcem, który śmiało mógł iść z niejednym starszym w zawody.
— Idę już, mamo — rzekł.
— Ale nie do wody, jak wczoraj — przypomniała mu.
— Dlaczego nie?
— W zimie jezioro zamarzło silnie. Przecież nikt się nie kąpie pod lodem!
— Kąpałaś mię jednak zawsze w zimnej wodzie. Ludwik powiedział, że zimna kąpiel hartuje zdrowie i siły, szczególnie w zimie. Jeśli się teraz nie nauczę pływać, to nie będę mógł pływać w lecie, gdy nadejdzie stosowna pora do kąpania.
— Ale możesz zachorować i umrzeć, moje dziecko. Matka twoja płakałaby bardzo za tobą.
Tu piękna jego nadąsana twarzyczka znowu