Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 11.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   317   —

Landola udał się natychmiast na swój okręt.
— Skąd on o tym wie ten człowiek? — mruczał. — Nie mogę tego pojąć. Jest to zagadka nie do rozwiązania. Muszę go unieszkodliwić. I tak już miałem chętkę na „Jefrouw Mitje“, teraz muszę na niego zapolować. Ten statek musi być mój. W godzinę po nim opuszczę port.
Obaj majtkowie, których właśnie Helmer podsłuchiwał, powieźli go do jego okrętu.
Wstąpiwszy na pokład, udał się do swojego sternika.
— Hallo! maat, dzisiaj należy uważać — rzekł do niego.
— Nowy interes, sennor?
— Tak.
— Z kim?
— Z tym Holendrem, który tam oto stoi Z odpływem ma się puścić na morze. W godzinę po nim my odbijemy. Ale przed tym nie potrzebuje nikt o tym wiedzieć.
— Rozumiem, sennor! „Jefrouw Mietje“ ma dobry towar?
— Korzenie od Moluków?
— Dużo ludzi na nim?
— Prawdopodobnie pojedyńcze obsadzenie, jak zwykle na takim okręcie.
— My jesteśmy co najmniej dwa razy silniejsi.
— Czy postąpimy jak zwykle?
— Tak. Podpłyniemy jak najbliżej, zwrócimy się bokiem i zahaczymy.
— Kto poprowadzi ludzi, pan sam, czy ja?