Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 11.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   306   —

Hm, co miał robić? Siedział w tylnym pokoju mamci Dry i zabawiał się z obcymi kapitanami i sternikami. Do tej izby mieli wstęp tylko prawdziwi żeglarze, marynarze zaś przebywali w pierwszej komnacie.
— Tak — rzekł jeden z obecnych kapitanów. Jak ja wam mówię, Czarny znowu buja.
— Wie pan o tym na pewno? — Zapytał inny.
— Z całą pewnością, złowiłem już jednego
— Więc opowiadaj pan.
Ten, co miał opowiadać był Amerykaninem, wyjął więc naturalnie bakun na trzy cale długi, zatknął sobie w zęby i począł opowiadać.
— Było to przed pięciu dniami koło Cap Roca. Mieliśmy silny wiatr północno-wschodni i musieliśmy pracować, by trzymać się zdala od brzegu. W nocy spostrzegliśmy blask ognia z południa ku zachodowi. Kazałem więc wypaść z naszego biegu i śledziłem. Nad rankiem dotarliśmy do tego miejsca. I jak sądzicie, cośmy zobaczyli?
— Płonący okręt, zgadywał jeden roztropny.
— Tak. Był to Francuz „Aveugle“ z Brest. Wypalił się prawie aż do nefy i nie było już co ratować. Właśnie chcieliśmy ruszyć, kiedyśmy spostrzegli wielki kurnik, na którym wisiał człowiek.
— Był jeszcze żywy?
— Żywy. Złowiliśmy go i wzięliśmy do siebie. Opowiedział nam dziwną historię. Napłynął na nich wieczorem okręt — smukły, z czarnymi Żaglami. Wywiesił czerwoną chorągiew i za--