dzał bynajmniej braterskiej miłości.
— Precz ode mnie! — krzyczała Róża. — Pogardzam tobą i wiem, że nie jesteś moim bratem, tylko oszustem, podłym fałszerzem. Zedrę maskę z twojego oblicza i pokażę całemu światu, kim jesteś rzeczywiście!
Alfons wyszedł zły. I ona wiedziała za dużo. Stawała się coraz niebezpieczniejsza.
Gdy Róża została sama, zawołała kasztelanową i poprosiła o herbatę.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
W kilka godzin później, gdy się już zupełnie ściemniło, zatrzymał się jakiś jeździec na brzegu lasu. Zeskoczył z konia, wbiegł do zamku i kazał się zameldować notariuszowi.
— Proszę powiedzieć, że przyszedł przyjaciel.
Gdy wszedł do pokoju, Kortejo nie poznał go.
Ale przybysz szybkim ruchem zdjął fałszywą perukę i brodę i w tej chwili Kortejo krzyknął:
— Kapitan!
— Tak, kapitan, który chce panu jedno pytanie zadać. Gdzie jest porucznik de Lautreville?
— Nie wiem. Porucznik zniknął nagle. Ale cóż mnie to obchodzi?
— Pan chciał go zabić, pan go poznał.
— Tak. Dlaczego go pan przysłał do zamku?
— To moja rzecz.
— A czy wiedział, kim jest?
— Nie. Gdzie on?
— Nie żyje.
Zbójca cofnął się.
— Ha — rzekł. — Za to mi pan zapłaci.