Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 08.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   235   —

— Już dawno temu — pokorniej jeszcze mówił doktór — byłem jeszcze wtedy małym chłopcem. Dostałem mocnego klapsa od matki za to, że zlasowałem konfitury...
Korregidor osłupiał. Przez chwilę nadęty jak indor patrzał w milczeniu na śmiałka, który z niego zakpił najbezczelniej w świecie, potem wybuchnął gniewem.
— Ja cię nauczę rozumu! — krzyczał, bijąc pięścią w stół. — Jak ci zakują ręce i nogi, to się nie będziesz więcej mądrzył.
— Zakują? — powtórzył nieprzestraszony groźbą doktór. — Ha, to trudno.
— Milczeć i odpowiadać na pytania! — pienił się złośliwy malec — milczeć i gadać do rzeczy!
Zorski z trudem pohamował śmiech. Zdawał sobie sprawę, że sytuacja w gruncie rzeczy nie jest zabawna wcale i że bezpieczniej, będzie nie narażać się więziennemu królikowi, który znów się zabrał do badania.
— Żonaty?
— Nie, kawaler.
— Ma pan jakiś majątek?
— Nie.
— Naprawdę nie? — zapytał, uśmiechając się niedowierzająco korregidor.
— Naprawdę.
— A gotówkę ma pan przy sobie?
— Mam, ale bardzo niewiele, ze trzydzieści dukatów.
— Daj pan tutaj.
Zorski oddal sakiewkę, a korregidor skrupu--