Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 08.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   230   —

— Siadajcie. Zaczekacie na mnie, za chwilę będę gotów.
Zorski począł się szykować do drogi. Nie przyszło mu na myśl, że to podstęp, gdyż pewny był, że Róży stało się coś w drodze. Ubrał się i wsiadł do czekającej nań lekkiej dwukonnej karety.
Na górze w swym pokoju stał notariusz z kochanką i synem.
— Wsiada! — rzekł, zacierając ręce — dobra nasza!
— Już w sieci ten bezbożny grzesznik — dodała zacna siostrzyczka. — Bóg cię natchnął znakomitą myślą, Gasparino. Teraz z pomocą Bożą będziemy w spokoju spożywać owoce naszych trudów.
— Chciałbym widzieć jego minę, kiedy się dowie prawdy — zaśmiał się Alfons.
Tymczasem kareta toczyła się prędko po drodze do Pons, nagle jednak skręciła na prawo i wyjechała na drogę, prowadzącą do Barcelony.
— Cóż to? — spytał Zorski — czy woźnica nie zna drogi? Przecież jedziemy w złym kierunku
— Dobrze jedziemy — odpowiedział obcy.
— Jak to, przecież to droga do Barcelony?
— Tak.
— A mieliśmy jechać do Pons.
— Nie. Jedziemy do Barcelony — ostrym tonem oświadczył obcy.
Zorski zwietrzył coś złego, spytał więc:
— Kim sennor jesteś? Czego chcesz?