Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 07.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   181   —

Urwała i machnęła znacząco ręką w stronę Rodrigandy.
— A czemu nie? — odpowiedział notariusz.
— Trup czy tylko zniknięcie? — pytała, mierząc go chytrym spojrzeniem, cyganka.
— To jeszcze nie rozstrzygnięte. Muszę się zastanowić. Przede wszystkim chciałbym wiedzieć, jaka cena.
— To także nierozstrzygnięte — odpowiedziała Carba tym samym tonem — musielibyśmy się zastanowić.
— A to czemu? — zniecierpliwił się Kortejo.
— Byliśmy w Rodriganda. Tam teraz zamęt wielki i hrabia jest pod silnym nadzorem, więc niebezpiecznie byłoby próbować.
Oczy chytrego notariusza błysnęły triumfem. Domyślił się, co zaszło, ale z niewinną miną spytał?
— A cóż się tam stało?
— Hrabia zachorował.
— Na co?
— Tego mi się nie udało dowiedzieć, choć sama byłam na zamku. Słyszałam, że jakiś doktór Zorski powrócił i ma go leczyć.
— To mu się tak łatwo nie uda — powiedział Kortejo.
— Aha — domyśliła się stara — pan coś o tym wie, jak widzę.
— Może i wiem — mruknął notariusz, niezadowolony, że przeniknięto go — ale to już nie wasza sprawa. Czy chcecie się podjąć roboty dla mnie?
— A pewnie.