Przejdź do zawartości

Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 07.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   190   —

— Zaczekajcie — szepnął notariusz — muszę zajrzeć. Może ktoś jest u hrabiego.
Skradając się cichutko, jak kot, podszedł do drzwi i zajrzał przez dziurkę od klucza, po czym skinął ręką na Garba i wskazał mu śpiące w pokoju hrabiego dziewczęta.
— Czy potraficie go wynieść, nie budząc ich? — spytał.
— Rozumie się — odpowiedział cygan szeptem.
— No to do roboty!
Notariusz cofnął się na korytarz i z zapartym tchem przyglądał się zwinnym ruchom cyganów. „Gitani“ jak koty wślizgnęli się jeden po drugim do pokoju don Emanuela, który leżał nieruchomy i blady, jak trup. Przy jego łóżku siedziały Róża i Amy, pogrążone w głębokim śnie. Były tak znużone, że zasnęły obie, jak zabite, choć postanowiły czuwać całą noc.
Po chwili cyganie wrócili, niosąc na rękach bezwładne ciało. Notariusz odetchnął — teraz był pewny wygranej.
Bez szmeru wymknęli się złoczyńcy z swym łupem do parku. Tu dopiero ośmielił się notariusz zapytać:
— Czy on jeszcze żyje?
— Chyba nie — odpowiedział chytry Garbo — przydusiłem go tam w pokoju, żeby nie krzyczał. Widać zrobiłem to trochę za mocno, ale chyba sennor o to nie będzie miał pretensji? Czy teraz zdechnie, czy później, to chyba wszystko jedno.