Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 06.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   159   —

— Tak, gościem, ale na szczęście nie pana.
W tej chwili wróciła Elwira i zameldowała, że służba czeka w przedpokoju na rozkazy hrabianki.
— Teraz będziesz łaskaw wyjść stąd — bo inaczej zmuszony będę pokazać ci, kogo służba uważa za swego pana i czyje rozkazy wykonuje.
Alfons zrozumiał, że dalszy opór naraziłby go na wyrzucenie za drzwi przez lokajów, rzekł więc dumnie.
— Hrabia de Rodriganda-Sevilla nie potrzebuje wchodzić w układy ze swą służbą. Potrafię zapewnić sobie ich posłuszeństwo w sposób, odpowiadający mej godności, a tobie pozostawiam korzystanie z popularności wśród lokajów i kucharek.
— Moja Elwiro — rzekła hrabianka, hamując wzburzenie — proszę cię bardzo, o wytłumaczenie służbie, że ma wykonywać moje tylko rozkazy i niczyje więcej.

A notariusz tymczasem gnał co sił do Barcelony, by uprzedzić Zorskiego. Znał doskonale okolicę, więc jechał naprzełaj, omijając starannie szosę, na której mógłby się spotkać z doktorem.
Wkrótce był już na miejscu. Przede wszystkim pośpieszył do właściciela hotelu „L‘Homme grande“, u którego Landola wynajął pokój celem sprowadzenia porwanego Mariana i uprzedził go, by nie mówił nikomu, kim był wynajmujący, po czym pośpieszył do portu.
Landola znajdował się właśnie na pokładzie.