Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 06.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   171   —

Teraz doktór próbował użyć groźby, by w zamglonej pamięci chorego wywołać poczucie rzeczywistości.
— To nieprawda! — rzekł groźnie. — Mów, pan kim jesteś?
— Jestem... jestem... Alimpo... pański wierny, Alimpo.
— Kłamiesz! — krzyknął Zorski. — Nie jesteś Alimpo! Przyznaj się, kim jesteś.
Obie damy zlękły się okropnie, a chory blady, drżący z przerażenia schował się pod kołdrę.
Doktór ściągnął mu ją z głowy i krzyknął z całej siły: — No, mów prawdę, kim jesteś!
Róża zakryła twarz rękami, a chory wił się na łóżku, drżąc z przerażenia i wciąż bełkotał.
— Nie róbcie mi nic złego... boję się... ja nic nie wiem...
Żorski zaciął usta.
— Wybaczą mi panie, że w ich obecności podniosłem głos — rzekł, zwracając się do dziewcząt — niestety byłem do tego zmuszony. Proszę jak najprędzej dostarczyć mi wody, kilka czystych chustek i miskę.
— Czy ojcu grozi niebezpieczeństwo? — zapytała Róża, blada jak trup.
— Nie wiem jeszcze — odpowiedział doktór wymijająco i wyszedł.
Strumień rzęsistych łez trysnął z oczu biednego dziewczęcia. — Ojciec jest zgubiony bez ratunku — pomyślała — Karlos nie chce mówić, ale widocznie nie ma żadnej nadziei.
Mimo rozpaczy wszakże rozkazała, by na--