Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 05.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   125   —

Notariusz Kortejo, który był jego cichym wspólnikiem przejrzał skrupulatnie wszystkie rachunki zacnego kapitana, obliczył przypadającą na niego część zysku i rzekł:
— Zadowolony z was jestem, Landola. Jak widzę zarobiłem na ostatniej waszej podróży trzydzieści tysięcy duros. Wcale nieźle!
Kapitan pyknął z fajki i zapytał:
— Czy mam pieniądze zapłacić panu, czy też zostawić do dalszego handlu?
— Zatrzymaj je pan sobie.
— Dobrze. Ma pan jeszcze jakieś życzenie?
— Owszem. Czy nie potrzebuje pan czasem nowego majtka..
— Zawsze potrzebuję odpowiednich ludzi. Co to za jeden?
— Taki, którego trzeba się pozbyć w czasie podróży, odpowiedział notariusz znacząco.
— Aha! — uśmiechnął się porozumiewawczo kapitan — w wodzie?
— W wodzie, czy na lądzie, to mi wszystko jedno. Byle tylko nie wrócił.
— Tak jak w swoim czasie don Ferdinando de Rodriganda Sevilla? — spytał, mrugając chytrze, herszt morskich opryszków.
— Cyt! — szepnął notariusz przestraszony. — Nie mów pan nigdy tego nazwiska! Jeszcze kto usłyszy!
— U mnie w kajucie? — uśmiechnął się kapitan — pan żartuje chyba.
— Nie trzeba budzić licha — powiedział trwożliwie Kortejo — zdarza się, że ściany mają