Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 05.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   142   —

Nie zważając na zdziwione miny i tłumione uśmiechy — lokajów, którzy nań spoglądali, jak na wariata, wyjął z kieszeni kartkę papieru, na której narysował ślad i począł przymierzać jeden but po drugim. Wkrótce znalazł jeden, który zgadzał się się z rysunkiem.
— Czyj to trzewik? — spytał zdziwonego jego niezwykłym zachowaniem portiera.
— Sennora Gasparino Kortejo — odpowiedział tamten.
— Dobrze — rzekł Zorski — dziękuję — i wyszedł, by zawołać małego kasztelana.
— Sennor Alimpo — rzekł — czy nie widział pan porucznika sennora de Lautreville?
— Nie, sennorze — odpowiedział kasztelan — widocznie jeszcze śpi.
— Chodźmy więc go zbudzić.
— Zbudzić? — zapytał zdumiony Alimpo — a czy nie będzie się gniewał?
— Przypuszczam, że nie — odparł doktór — mam do niego pilną sprawę.
Poszli do porucznika, lecz go nie znaleźli, drzwi od jego sypialni były otwarte na oścież, a w pokoju nie było nikogo.
Panował tu wielki nieład, na podłodze leżała czapka, którą porucznik nosił poprzedniego dnia, oraz kawał mocnej liny okrętowej.
Teraz nie wątpił już doktór, że jego młodemu przyjacielowi zdarzyło się coś złego, i że w niejasną sprawę jego zniknięcia wmieszany jest Kortejo. Przyzwyczajony do energicznego działania doktór udał się więc wprost do niego.