Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 03.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   66   —

— To skocz do kuchni, nalej ją i zapal — rozkazał ’Alfons.
Wartownik, pobiegł i wkrótce powrócił z zapaloną latarką. Alfons wziął ją i poszedł „sprawdzić“, czy więzień nie uciekł...
Otworzył drzwi lochu, przy czym stanął w ten, sposób, by wartownicy nie mogli zajrzeć do wnętrza, i zawołał:
— Śpi łajdak, albo udaje, że śpi. Pilnujcie go, chłopcy, jutro już tak spokojnie nie będzie leżał.
Zamknął drzwi i odszedł.
Tymczasem notariusz zdążył już wyprowadzić uwolnionego „bryganta“ poza obręb parku. Zatrzymali się w gęstych krzakach na skraju lasu.
— Pięknieście się sprawili, nie ma co — burknął Kortejo. — Zasłużyliście na nagrodę.
— Wybacz, sennorze — rzekł zbój — każdemu może się zdarzyć nieszczęście.
— Szczególnie tchórzom...
Brygant żachnął się i spytał ostro:
— Co to ma znaczyć, sennorze? Chcesz mnie obrazić, jak widzę.
— Tylu was było przeciwko jednemu i nie daliście mu rady, nie jesteście więc niczym innym, tylko tchórzami.
— Zabij go, sennorze, kiedyś taki odważny! Nie brak ci przecież okazji, bo go widujesz dziesięć razy dziennie. Widzisz go: sam ma pietra, a nam będzie wymyślał od tchórzów.
— Czemuście mu nie dali rady?
— Bo to djabeł nie człowiek! Silny, jak słoń, a zręczny, jak kot. Twoja wina, sennorze, że nam się nie