Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 03.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   95   —

— Kamień mi spadł z serca — odezwał się Kortejo, gdym się dowiedział, że obaj rabusie są już na tamtym świecie. Ten porucznik przysłużył mi się nielada.
Ale to podobieństwo bardzo mnie przeraża — zauważyła siostra Klaryssa.
— To nie może być przecież tylko przypadek. Czy może ten kapitan...
— Gdzieżby znowu, sennora, bandyta nie byłby tak nieostrożny. Tylko jedno można przypuścić. Tego chłpoca, którego oddaliśmy bandzie zamieniono znowu na innego. Może myśli kapitan, że ma jeszcze mojego, a tymczasem.
— Więc tym zamienionym ma być porucznik?
— Zdaje się. Przecież nie mógł się wychować u bandytów. Jego powierzchowność, elegancja i zachowanie zdradzają ine pochodzenie. Zdaje się, że jest wykształcony. Nie, to nie jest zwykły rabuś.
— W każdym razie szkoda, żeśmy go wtedy nie zabili. Umarli nigdy szkodzić nie mogą.
— Jeszcze większa szkoda, że podpisałeś kartkę kapitanowi. Taki mądry prawnik jak ty nie powinien popełniać takich głupstw.
— Musiałem podpisać, bo byłem od niego zależny. Zresztą nie sądzę, by ten dokument mi zaszkodził. Kapitan chciał tylko w ten sposób osięgnąć więcej pieniędzy.
Tymczasem w zamku nastrój panował bardzo wesoły. Hrabia czuł się doskonale po kuracji, jaką zapisał mu doktór Zorski i niebawem miał się poddać operacji ocznej. Wieść ta lotem błyskawicy rozeszła się po całej wsi i wszyscy z niecierpliwością czekali na