Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 03.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   84   —

— Więc ten zbój jest zbiegiem z zamku!
— Tak jest, sennorze oficerze.
— Trzeba o tym dać znać policji w Pons — powiedział Mariano — to ich rewir.
— Słusznie, ale w jaki sposób dostaniemy się do zamku?
— Och, to drobiazg. Pożyczymy paniom nasze konie i odwiozę panie do zamku, a tymczasem ludzie nasi dadzą znać policji o zajściu.
— Słusznie — przyklasnęła hrabianka — to znakomita myśl. Woźnica i mój sługa zostaną przy trupach, a Alimpo pójdzie do policji.
— No, dalejże, chłopcy, ściągać chomąty i zaprzęgać nasze konie — rozkazał Mariano. — Niebardzo są one przyzwyczajone do chodzenia w cuglach, ale będą musiały ciągnąć wóz, bo nie ma innej rady.
W parę minut później wszystko było gotowe do odjazdu i Mariano usiadł na koźle.
— Prosiłbym jaśnie wielmożną hrabiankę o wyświadczenie mi łaski — zwrócił się Alimpo do Róży.
— Słucham, o co chodzi?
— Proszę powiedzieć mojej Elwirze, żeśmy zwyciężyli i że mi się nic nie stało.
— Dobrze, zrobię to, Alimpo.
Rzekomy porucznik zbladł, jak ściana. Teraz zrozumiał, dlaczego twarz kasztelana wydała mu się znajoma. Przypomniał sobie, że w dzieciństwie nosił go na rękach ten sam człowiek z tym śmiesznym, długim, napół ogolonym wąsikiem. Alimpo i Elwira! Przez całe życie zachował w pamięci te imiona! Teraz jest niewątpliwie na dobrym tropie! Opanował się jednak. Musi się zachowywać spokojnie, by nie zwrócić na sie-