Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 02.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   43   —

— Tam, gdzie jest chory, rozkazuje doktór — rzekł Francas groźnie.
Służący wahał się. Ton, jakim mówił do niego Francas, nic dobrego nie wróżył.
— Spróbuję — mruknął po namyśle i wszedł do hrabiego. Po chwili wrócił ze słowami:
— Pan hrabia prosi.
— A widzicie! — zawołał Francas z triumfem.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, lokaj mruknął?
— Żebyście pękli! Z wami to tylko kłopot i utrapienie.
Lekarze tymczasem weszli do hrabiego.
Złożyli mu głęboki ukłon, choć hrabia nie mógł tego widzieć.
— Siadajcie, panowie — rzekł gospodarz słabym głosem — słyszeliście chyba, że potrzebuję spokoju. To, że panów przyjmuję, proszę uznać za dowód szacunku i sympatii, jaką żywię względem panów.
Lekarze skłonili się raz jeszcze.
— Czym mogę służyć, sennores?
— Jaśnie wielmożny panie hrabio — zaczął Francas — proszę nam wierzyć, że sprowadza nas tu tylko troska o zdrowie pana hrabiego. Słyszeliśmy, że zalecono panu zupełny spokój, ale wiemy, że stan pana hrabiego jest groźny, więc pośpieszyliśmy zaofiarować swoje usługi.
— Dziękuję panom — odpowiedział pan de Rodriganda — jestem niezmiernie panom zobowiązany za troskliwość, ale nie widzę żadnych powodów do obaw.
— Łaskawy pan hrabia pozwoli — wtrącił doktór Millanos z Kordoby — choremu często się zdaje, że mu