Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 01.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   31   —

dokładnie temu człowiekowi i choć to już osiemnaście lat minęło, poznałbym go odrazu.
— Jak on wyglądał?
— Był wysoki, chudy, głos miał skrzeczący.
— Aha. No, a coście zrobili ze skradzionym chłopcem?
— Przynieśliśmy go do jaskini i tu się nim zaopiekowali „bryganci“. Było mu dobrze, tylko tęsknił okropnie i wciąż wspominał ojca, matkę, siostrzyczkę Różyczkę i jakąś Elwirę i Alimpa. Kapitan gniewał się bardzo, kiedy zaczynał o tym mówić i w końcu zakazał mu zupełnie wspominać te imiona. Teraz już pewno ich nie pamięta wcale.
— O nie — zaprzeczył Mariano — dokładnie sobie przypominam. Alimpo był mały i bardzo śmieszny. Miał dziwny wąsik pod nosem. Kłuł mnie zawsze nimi, kiedy mnie całował i dlatego bardzo nie lubiłem tych wąsów. Elwira była jego żoną. Była bardzo gruba i bardzo dobra dla mnie. Pamiętam ją tak dobrze, że poznałbym na pierwszy rzut oka.
— Dziwne to rzeczy, mój synu — rzekł kapłan. — Teraz już jestem naprawdę przekonany, że ty jesteś chłopcem, którego, zamienił ten człowiek. — I zwracając się do starca, spytał:
— Jak ty się nazywasz i skąd pochodzisz?
— Nazywam się Manuel Sertano, a pochodzę Z Mataro.
— Dobrze — rzekł zakonnik, zapisując jego słowa — postaramy się to spamiętać.
Chory zakaszlał ciężko, po czym mówił dalej:
— W kilka tygodni po zamianie dziecka kazano mi zabić pewnego podróżnego. Nie mogłem się jakoś