Strona:Tadeusz Dropiowski - Na turniach.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzekł, pokazując na niebieskie plamy wśród chmur.
— Cóż więc z tego?
— Ano — wicie — obejrzał się dokoła po niebie — abo bedzie pogoda, abo bedzie desc; a jak bedzie desc, to abo bedzie wielgi, abo mały.
Mój towarzysz zaczął się śmiać.
— Ślicznieście to uradzili, ale my to i bez was wiedzieli.
— Wiedzieliście? — odparł góral — toście som mądrzy, — i zaczął dalej pykać fajeczkę.
— Chodźmy do dworca tatrzańskiego — rzekł kolega — tam jest dobry barograf, może on będzie więcej wiedział.
Oglądnęliśmy linię barografu, pokazywała niewyraźnie. Weszliśmy do wnętrza.
— Mój towarzysz chce zostać członkiem Towarzystwa Tatrzańskiego — rzekł mój kolega do urzędnika.
Zapłaciłem wkładkę i schowałem legitymację z pewną dumą do kieszeni. Zdawało mi się, że teraz mam większe prawo do Tatr, zatem powinny mię więcej respektować i ukazać się oczom nowego członka Towarzystwa Tatrzańskiego.
Wyszliśmy na ulicę; nic z tego.
— Gdzież więc właściwie są te Tatry? — pytałem.
— Tam — rzekł kolega, wskazując na południe. — Najpierw są regle, potem kopy, za nimi hale, a dalej turnie.