Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 02.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  119   —

żaden wysiłek. Kilka godzin włóczył się bez celu po mieście, potem kupił wszystkie dzienniki i wrócił do hotelu. W dziennikach znalazł obszerne sprawozdania z rozprawy sądowej i motywy wyroku uniewinniającego.
— No, więc wszystko w porządku — wmawiał w siebie. — Po prostu jestem przewrażliwiony. Trzeba się wziąć w karby.
Postanowienie jednak nie wiele pomogło. Gdy zabrał się do pakowania, ogarnęło go znowu zniechęcenie i takie rozdrażnienie, że kazał podać sobie znowu koniak do pokoju. Pomimo to, noc spędził prawie bezsennie.
Wczesnym rankiem wstał z gotową decyzją. Wyszedł bez śniadania, wsiadł w pierwszą spotkaną taksówkę i podał adres Korczyńskiego.
Zastał go jeszcze w szlafroku.
— Witam drogiego profesora — zawołał adwokat. — Byłem u pana wczoraj dwa razy, ale powiedziano mi, że profesor niezdrów...
— Tak, tak... Czy możemy, mecenasie, pomówić na osobności?
— Ależ proszę! — wstał i zamknął drzwi gabinetu. — O co chodzi, profesorze?
— Jak się nazywa ta panna?... Ta narzeczona Czyńskiego?
— Wilczurówna.
— Czy Maria Jolanta?
— Że Maria, wiem na pewno, a czy ma drugie imię, zaraz sprawdzimy.
Wyjął z szuflady tekę z papierami. Szukał chwilę, wreszcie znalazł:
— Tak. Maria Jolanta Wilczurówna, córka Rafała i Beaty z Gotyńskich.
Podniósł oczy. Profesor Dobraniecki siedział blady z przymkniętymi powiekami.
— Mecenasie — powiedział jakby z wysiłkiem. — Muszę panu zakomunikować, że to jest... że ona jest... jego córką.
— Czyją córką? — zdziwił się adwokat.
— Córką Antoniego Kosiby.
— Nie rozumiem, panie profesorze.
— Czy Kosiba o tym nie wiedział?... Czy ona też nie wiedziała?...
Korczyński spojrzał nań nieufnie:
— Panie profesorze — zaczął — to jakieś nieporozumienie. Kosiba wprawdzie opiekował się tą panienką, ona żywi dlań wiele serdeczności, ale upewniam pana, że żadnego pokrewieństwa tu być nie może...
Dobraniecki potrząsnął głową.
— A ja pana upewniam, że to ojciec i córka. Antoni Kosiba naprawdę nazywa się... Rafał Wilczur.
Wyrzucił to z siebie i oddychał ciężko.