Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  113   —




ROZDZIAŁ IX.

Marysia jednak nie zapomniała. Nazajutrz, gdy ujrzała konie z Ludwikowa i pana Lecha na bryczce, aż wzdrygnęła się. Przekonana była, że tym razem wstąpi. Myliła się i tym razem. Po papierosy przysłał stajennego! Stajennego! Widocznie z uporem unikał widzenia się z nią. Dalszy bieg wypadków potwierdził to w zupełności.
Nie było dnia, by nie przyjeżdżał do miasteczka lub przez miasteczko. Czasem bryczką, czasem konno, a najczęściej motocyklem. W zeszłym roku nigdy tak często nie bywał. Teraz widocznie robił to na złość Marysi, lub z jakich innych powodów, których nie umiała dociec.
Ilekroć był bez okularów motocyklowych, mogła zauważyć, że twarz mu zeszczuplała, zmizerniała, i nabrała jakiegoś niemal ponurego, zaciętego wyrazu.
— Może spotkało go coś złego? — zaniepokoiła się i zaraz skarciła siebie za ten niewczesny niepokój: — Jakim prawem i po co tym się przejmuje!?...
W końcu ogarnęła ją apatia. Nie zrywała się już na odgłos turkotu, tętentu, czy warkotu motoru do okna, starała się w ogóle tego nie słyszeć.
I kiedy już resztę straciła nadziei, — stało się.
Był dzień dwudziestego czwartego czerwca. Od rana w sklepie był duży ruch, jak zawsze w dniu imienin księdza proboszcza: kupowano laurki. Dzieci szkolne, z ochronki, z przytułku, tercjarki i inni. Dopiero koło dziewiątej uspokoiło się i Marysia miała czas zejść do piwnicy po wyroby tytoniowe, by chociaż kilka paczek ułożyć na wystawie. Wzięła je do fartuszka i po stromej drabince weszła na górę. Odwróciła się i krew uciekła jej do serca: o dwa kroki przed nią stał on.
Nie wiedziała, czy wydobył się z jej ust okrzyk, nie wiedziała, że z fartuszka posypały się na ziemię pudełka papierosów. Wiedziała tylko, że świat się kręci w szalonym nieprzytomnym tempie, i że upadłaby napewno, gdyby nie to, że on trzyma ją mocno, przytuloną do siebie.
Ile razy później usiłowała chwila po chwili, mgnienie po mgnieniu odtworzyć w swojej pamięci to wielkie, to cudowne zdarzenie — nie umiała. Pamiętała tylko ostre, jakby gniewne spojrzenie jego czarnych oczu, a potem niemal bolesny uścisk i bezładne słowa, których wówczas nie rozumiała, lecz których treść zdawała się bezpośrednio wlewać do jej krwi.