Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  98   —

— Co pani mówi! Pani go widać nie zna! On jest stary i jemu takie rzeczy w ogóle do głowy nie przychodzą. A zresztą — dodała z przekorą — lepszy on pewno od niejednego młodego.
I była w tym powiedzeniu prawie zupełnie szczera. Prawie zaś dlatego, że jednak znała pewnego młodego chłopca, który się jej bardzo podobał. Znajomość zaczęła się tak samo w sklepiku, ale już dawno, bo przed dwoma laty. Był to młody pan Czyński, syn właściciela Ludwikowa. Przez cały rok nie było go w okolicy. Uczył się na inżyniera. Ale lato zawsze spędzał w Ludwikowie, skąd często do Radoliszek wpadał. Czasami z rodzicami samochodem lub pięknym powozem i wówczas na chwilę tylko zabiegał do sklepu pani Szkopkowej, czasami sam konno lub na motocyklu. Wtedy przesiadywał w sklepie godzinami.

Chłopak był żywy, zapalny i taki ładny, jakiego drugiego w życiu Marysia nie widziała. Wysoki, smukły, czarny, jak smoła, opalony na bronz. Tylko oczy miał takie niebieskie jak ona; inaczej wyglądałby na cygana. Przy tym ruchliwy był, we-