Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chu aż do czasu, gdy księżna porzuciła pałace i służbę, auta i bogactwa, by zostać szarytką. To już było głupie. Nikt jej nie zmuszał do nędzy. Mąż wprawdzie nie kochał jej, ale był dżentelmenem. Trudno kogoś zmusić do kochania. A gdzież słuszny powód, by jeszcze dodawać sobie nieszczęścia przez wyrzeczenie się pięknego luksusowego życia! Nie, to już było głupie.
Po wyjściu z seansu podzieliła się temi wrażeniami z Biesiadowskim, który jednak był odmiennego zdania. Przedewszystkiem utrzymywał, że ten książę wcale nie był dżentelmenem, bo zdradzał żonę. Magda nic na to nie odpowiedziała, gdyż przyszło jej na myśl, że pan Feliks nie rozumie słowa dżentelmem, a nie chciała go zdetonować.
Wstąpili na kawę i ciastka do małej cukierenki. Na szczęście było tu pusto i mogli swobodnie rozmawiać. Magda sama wróciła do tematu. Z całą ostrożnością wyłożyła panu Biesiadowskiemu, że nie kocha go, że zamało go zna, że jednak szalenie go lubi, poważa i nad wszystko ceni jego dobroć i wyrozumiałość. Z czasem może go nawet pokocha, ale to wymaga bliższego poznania, przywiązania, słowem, czasu.
— Potrzebne to nie tylko mnie — mówiła — ale i panu. Pan też musi przekonać się, czy ja w gruncie rzeczy nie jestem zła, fałszywa, próżna... A ja właśnie taka jestem.
Zaprzeczył ze śmiechem, lecz ona ciągnęła dalej oskarżenie przeciw sobie. Opowiedziała na zakończenie historję swego potajemnego uczęszczania do szkoły choreograficznej, rozwodziła się o tem jak najobszerniej i najszczerzej. Nie przyznała się tylko do zamiarów na przyszłość; ot, poprostu z miłości do tańca i żeby umieć wytwornie się ruszać, chciała tę szkołę skończyć, tem-