Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie dziesięciu złotych na ćwiartkę losu. Jednak ćwiartka ta była przecież najważniejsza. Podczas ciągnienia po kilka razy przeglądała tabele wygranych. Uważnie, z ołówkiem w ręku wykreślała każdą następną liczbę obcą, nieznaną, cudzą i z bolesnym zawodem odkładała dziennik. Kilka razy wypadła jej stawka. Wolałaby nic nie wygrać, takie to było przykre, lecz z drugiej strony łatała niezmienny już wydatek w budżecie.
Miała i znacznie tańszą zabawę z losem.
W mleczarni, gdzie przeważnie się stołowała, znajdowały się zawsze różne dzienniki i tygodniki. Niektóre z nich zamieszczały rebusy, krzyżówki i podobne rozrywki umysłowe, za których rozwiązanie redakcje przyznawały rozmaite nagrody. Magda pilnie zajmowała się rozwiązywaniem tych nietrudnych zresztą zadań. Nieraz zdarzały się i większe konkursy. Tu już zwycięzców nie nagradzano byle drobiazgami, jak książki, prenumerata, czy bilety do teatrów, lecz przyznawano szczęśliwcom po kilkaset złotych, kilkotygodniowy pobyt w Zakopanem z opłaceniem wszystkich kosztów, lub darmowy przelot samolotem w dowolnym kierunku.
Niestety owocem pilności Magdy były dotychczas tylko książki, których wygrała coś z dziesięć. I to jednak wystarczało, by nie zniechęcić jej do konkursów.
Aż wreszcie nadszedł i jej dzień.
Myślała, że oszaleje z emocji, gdy jednego ranka niemal w wszystkich pismach znalazła ogromne ogłoszenie: firma Helidont rozpisywała konkurs na wymyślenie sloganu reklamującego pastę do zębów.
Oczy Magdy przedewszystkiem przebiegły listę nagród. Było to coś wspaniałego!
Główna nagroda podana czarnym grubym drukiem opiewała: